[ Pobierz całość w formacie PDF ]
po czym poprosił o powtórkę. Barman położył przed nim egzemplarz popołudniówki i
poinformował, że Rangersi kupili kolejnego Anglika.
Naprawdę? zdziwił się Fenton, który w ogóle nie interesował się piłką nożną, ale czuł
się w obowiązku jakoś zareagować.
I tak im nie pomoże odezwał się inny mężczyzna przy barze, wybawiając Fentona z
kłopotu i skupiając na sobie uwagę barmana.
Fenton dokończył drinka i poszedł do toalety. Była to obskurna, murowana piwnica, którą
przemalowano już tyle razy, że spoiny między cegłami niemal całkiem zniknęły. Rury i stery,
żelazny rezerwuar pokrywała rdza. Fenton stał nad pisuarem, przekrzywiając głowę, żeby
czytać jakieś graffiti, gdy usłyszał, jak za jego plecami otwierają się drzwi. Nikt jednak nie
pojawił się obok niego, pod ścianą.
Zapiął z ulgą rozporek. Kiedy się odwrócił, zobaczył dwóch stojących mężczyzn
patrzyli prosto na niego. Jeden z nich opierał się plecami o drzwi; drugi zaś, starszy, dobrze
zbudowany facet w dżinsach i skórzanej kurtce, podszedł bliżej i bez słowa rąbnął go pięścią
w brzuch. Zrobił to z siłą typową dla zawodowca. Fenton otworzył szeroko oczy, zginając się
jednocześnie w pół, i nadział się na but, który wymierzony był w jego twarz. Jak przez mgłę
poczuł ból w strzaskanym policzku.
Wszystko odbywało się w absolutnej ciszy; żadnych krzyków, obelg, komentarzy tylko
wyrachowane, profesjonalne ciosy. Bucior znowu zatoczył łuk, tym razem uderzając Fentona
w żebra. Dawka cierpienia była jednak zbyt duża; poczuł, że traci przytomność. Frustracja
wywołana niezdolnością do jakiegokolwiek oporu zmagała się z pragnieniem zachowania
świadomości. Osunął się powoli po ścianie, czując na policzku chłód porcelanowego pisuaru.
W końcu oparł się twarzą o ściek podłogowy. Smród, który wypełnił mu nozdrza, przyprawiał
go o mdłości, podobnie jak mieszanina krwi i moczu. Bucior znowu wylądował na ciele
Fentona, ale teraz był on już bardzo daleko odpłynął w niebyt.
Fenton wynurzał się chwilami z ciemności, żeby uchwycić jakiś przypadkowy obraz czy
dzwięk. Migające, niebieskie światło odbijało się gdzieś w szklanej tafli, muskały mu czoło, a
jakaś dłoń dotykała go delikatnie. Były też jakieś wąsy; czapka, syrena, która ani na chwilę
nie cichła, strumień światła na niskim suficie, głosy, ale wszystko gdzieś daleko... bardzo
daleko.
Fenton wyłonił się z czerni i otworzył oczy. Stwierdził, że wszystko jest nieruchome i
jasne. Spojrzał w górę, aż wreszcie obiekt, na którym postanowił się skupić, przybrał kształt
klosza okalającego lampę. Leżały w nim martwe muchy. Wziął głęboki oddech, co zwróciło
uwagę pielęgniarki; zauważyła, że otworzył oczy. Głos miała miękki i delikatny.
Więc wróciłeś do nas powiedziała.
Fenton otworzył usta, żeby spytać, gdzie jest, i natychmiast poczuł przeszywający ból w
policzkach, jakby tkwiły w nich palące drzazgi. Pielęgniarka zareagowała na jego
westchnienie łagodną przyganą.
Nie ruszaj się. Odpoczywaj. Nie próbuj mówić.
Minęły trzy dni, zanim Fenton zdołał usiąść i pomyśleć o prozaicznych sprawach, takich
jak swędzenie pod ciężkim bandażem na żebrach, o motocyklu czy kombinezonie i tkwiącym
w jego kieszeni nie uregulowanym rachunkiem za prąd. Kiedy odwiedziła go Jenny, próbował
uśmiechnąć się, ale pożałował tego, gdy tylko dała znać o sobie złamana kość policzkowa.
Był w stanie podać policji dokładny rysopis napastników, ale nie przychodził mu do głowy
żadny motyw. Wyglądało to na akt bezmyślnej przemocy.
Zrodki wzmacniające, owoce i karty z życzeniami powrotu do zdrowia zaczęły pojawiać
się coraz rzadziej; Fentonowi polepszyło się wkrótce na tyle, że zaczął odczuwać nudę i coraz
częściej mówił o tym pielęgniarkom, które znały to już na pamięć. Ale jego uporczywe
utyskiwanie odniosło wreszcie skutek i pod koniec tygodnia, kiedy obiecał solennie, że będzie
zachowywał się ostrożnie, pozwolono mu pojechać do domu taksówką. Zjawił się akurat
[ Pobierz całość w formacie PDF ]