[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mną mówił, wtajemniczony już w kłopoty lokatora. Trzeba tylko do instytutu się dostać.
Ale tam znano Hieronima, zrobiono miejsce, profesorowie się za nim wstawili i po tygodniu
w dawnej izdebce dwóch przyjaciół paliła się lampa, oświetlając jasnowłosą głowę chłopca,
schyloną nad technicznym rysunkiem, tak jak dawniej, tylko że sam był teraz i sam miał pozo-
stać, nie wróci już tych dwoje, co z nim pracowali niegdyś, nie wróci.
I nie wróciła też, pomimo wznowionej nadziei i pracy, wesołość. Już mu swawola nie po-
stała w myśli, a żart na ustach; ścichł, spoważniał, nie szukał towarzystwa kolegów, nie wybie-
rał druha, nie dokazywał po kursach, nie śpiewał.
Pracował bez chwili rozrywki i wytchnienia i tylko niekiedy podnosił smutne oczy na puste
miejsce naprzeciw i wzdychał. Ból go chwytał za gardło, żałosna tęsknota za przyjacielem
ogarniała duszę. %7łył z umarłymi. Skąd miał być wesół?
Odnalazł wreszcie panią Dulską na klepsydrze pogrzebowej, i odprowadził poczciwą
opiekunkę sam jeden na cmentarz.
Była to niedziela.
Zabawił godzin parę wśród grobów, rozmyślając smutno. Ileż to on już osób i uczuć po-
chował, a miał zaledwie 22 lata?
Nieoceniona praca. Pochłaniała i smutki, i biedę, i myśli złe, co z niedolą opadają człowie-
ka, dawała siły i nadzieję, hartowała go na życie.
Pracował dni całe, nieraz i nocy większą część, pożerał wiedzę, przygotowywał się do
ostatecznego egzaminu. %7łeby tylko ten rok przetrwać!
Potem otwierały się przed wyobraznią biedaka szerokie horyzonty: pyszne posady, dobro-
byt, bogactwo, sława. Szumiało mu w głowie.
Po miesiącu stróż przeniósł się do komórki, gospodarz zgodził się czekać na komorne, stu-
dent został prawym posiadaczem izdebki, kulawego stołu, drewnianego krzesła i tapczana z
garścią słomy. Była to spuścizna po Bazylim, który często zachodził do chłopca, nie proszony
spełniał drobne usługi; czasem nawet wieczorem siadywał w kącie, ćmił lulkę i patrzył na
młodzieńca. Spojrzenie było dziwne, ojcowskie prawie, pełne serca.
Oprócz niego i kilku kolegów nikt w izdebce nie przerywał skupienia nauki. Za to u sąsiad-
ki za ścianą panowała co dzień wrzawa. Do póznej nocy pito tam, tańczono, grano, śpiewano;
studenci chodzili tłumnie do pięknej koleżanki. Prowadziła wesołe życie.
Koledzy często namawiali Hieronima, ale się wymawiał. Aatwość w miłości zniechęciła go.
Nie lubił tego rodzaju kobiet i stosunków.
Spotykał dziewczynę często na ulicy lub na schodach, kłaniał się tylko, nie mówili z sobą
nigdy.
Czasem zza ściany dochodziły go urywki rozmów, śmiechy, dwuznaczne dowcipy. Marsz-
czył się. Przykro mu było, że izdebka staruszki i Broni taką miała lokatorkę, ale znosił cierpli-
wie roztargnienie i hałas, byle nie zmieniać mieszkania.
Pewnego wieczora wrzawa była jeszcze większa niż zwykle. Student był zły i zniecierpli-
wiony; gdy ucichło, zaczął się uczyć, chcąc odzyskać stracony czas.
Wtem zapukano do drzwi.
Czego tam chcecie? spytał niechętnie.
%7łebyście otworzyli odparł niecierpliwy głos sąsiadki.
Spełnił żądanie. Zajrzała do wnętrza.
Stróża tu nie ma? Wszak tu mieszka?
Tu mieszkam ja, pani. Czym mogę służyć?
Niech mi pan wyrzuci tego pijaka za drzwi! rzekła cofając się do swego mieszkania.
Jakiego pijaka?
A tego oto, na kanapce. Wszedł tu nie proszony i ani myśl ustąpić. Obmierzłe próżniaki!
Na cóż go pani wpuściła? mruknął.
41
Daj mi pan spokój z morałami!
Hieronim przystąpił do kanapki. Spał na niej bez ceremoni młody medyk, czerwony jak rak.
Student wziął go na plecy. Innego sposobu nie było.
O, jaka siła! A gdzie go pan niesie?
W najwłaściwsze miejsce, do rynsztoku!
Olszyc w rynsztoku! Tableau! Jak się dowie, że go tak sponiewierano, gotów pana zabić!
To mnie najmniej obchodzi! odburknął.
Och, pan nie zna Olszyca!
Mała szkoda! Niech pani drzwi zamyka, bo zimno. W pokoju kłębił się dym z tytoniu i
para ponczu. Dziewczyna była zarumieniona, oczy jej błyszczały jak węgle. Patrzyła za nim.
Byle go nie roztratowano! rzekła.
Bądzcie spokojni!
Zaśmiała się i wróciła do mieszkania.
Hieronim położył śpiącego pod ścianę domu i zasiadł znów do nauki. Nie podziękowała mu
ani się odezwała więcej.
Nazajutrz, wracając z kursów, Hieronim spotkał w bramie kilku medyków z czapkami na
bakier, z zuchwalstwem na twarzy. Wczorajszy pijak stał na czele.
Jak się pan nazywasz? spytał obcesowo.
A panu co do tego? odparł Hieronim hardo.
Bardzo mi do tego, boś mnie pan obraził wczoraj! Chcę satysfakcji!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]