[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do domu, \eby jakąś chorągiew przygotować, bo jutro rano to ju\ mo\e być prawdziwa
wolność! A po co pani wyje\d\a z domu w taką porę? Teraz trzeba się trzymać własnego
podwórka, bo jak się coś na ulicach rozpęta, to ju\ się pani nie przedrze na Marymont. A co z
moim Romkiem, nie zawieruszył się gdzieś czasami? to ostatnie pytanie skierowane było
najwyrazniej do Michała, więc uspokoił zdenerwowaną kobietę, \e jej wnuczek nie poszedł
do pracy i siedzi teraz w domu.
Tramwaj, do którego wsiadła matka, ju\ dawno odjechał. Michał stał ciągle na przystanku,
zatrzymywany tu nierealną nadzieją, \e matka zawróci w połowie drogi, \e dostrze\e za
chwilę jej wysmukłą, prawie młodzieńczą postać i \e pójdą trzymając się za ręce w kierunku
domu.
Tak natarczywie o tym myślał, \e prawie nie usłyszał pierwszych, jeszcze odległych strzałów.
Dopiero następne salwy przywróciły mu całkowitą świadomość. Obok niego przebiegali
ludzie, rzucając sobie w pośpiechu ró\ne wiadomości i ostrze\enia.. Jakiś staruszek
przewrócił się na środku ulicy, zaczepiając nogą o wystającą z bruku szynę. Ktoś krzyknął
histerycznie: Zabity! Na ulicy le\y zabity mę\czyzna!
Staruszek, jakby poirytowany tym okrzykiem, zerwał się błyskawicznie z jezdni i machając
niecierpliwie ręką zaprotestował:
Pocałuj mnie w nos, durniu! To nie dla mnie była ta kulka. Uwa\aj lepiej na siebie, bo cię
poczęstują ołowiem!
Strzały rozlegały się coraz bli\ej. Szczególnie ostra kanonada odezwała się od strony
Gdańskiej. Michał usłyszał w pewnej chwili nad głową przeciągły gwizd pocisków, więc
skuliwszy się, dał susa za najbli\szy mur. Ludzie pędzili teraz bezładnie, nie orientując się, z
której strony zagra\a im największe niebezpieczeństwo. Bo strzały słychać było teraz i od
Gdańskiej, i od Potockiej, i od Kamedułów.
Lisowski biegł razem z innymi i kiedy minęło pierwsze zaskoczenie, uzmysłowił sobie, \e
zupełnie nie odczuwa strachu. Mo\e dlatego, i\ przez cały ten czas myślał uporczywie o
matce: gdzie jest w tej chwili? Czy zdą\yła przedrzeć się do swego szpitala? Czy w
Zródmieściu tak\e trwają walki?
Wbiegł na podwórze cię\ko dysząc ze zmęczenia i od razu zo-
203
baczył gromadę lokatorów, dyskutujących zawzięcie o przebiegu wydarzeń.
Ktoś doradzał nerwowo, \eby natychmiast opuścić podwórze, bo jak się zjawią Niemcy, to
mo\e dojść do jakiegoś nieszczęścia. Ktoś inny zawołał: jacy Niemcy? Oni teraz uciekają
niby szczury z tonącego okrętu. Baliśmy się przez tyle lat, a dzisiaj do nas nale\y Warszawa.
Padła więc natychmiast propozycja, \eby kobiety uszyły szybko biało-czerwona flagę, którą
nale\y zawiesić na frontowym balkonie. Część zebranych gorąco przyklasnęła tym słowom,
ale byli i tacy, którzy radzili ostro\ność, bo przecie\ jeszcze nic pewnego nie wiadomo. Nie
wiadomo, gdzie są Niemcy, a gdzie powstańcy i kto zwycię\a?
Godnym szczególnej uwagi był fakt, \e gospodarz domu, pan Fabisiak, nale\ał do głównych
zwolenników patriotycznej manifestacji z flagą.
Nasi walczą na ulicach, biją Niemców, a my mamy tu siedzieć bezczynnie? krzyczał
podniosłym głosem, jakby przemawiał z trybuny do wielkiego tłumu musimy pokazać, \e
jesteśmy Polakami!
W tym samym czasie Antek, korzystając z ogólnego zamieszania wdrapał się na dach
kamienicy. Chciał z tej wysokości zobaczyć sąsiednie ulice, ale nie zdą\ył, bo gdy się tylko
wychylił zza komina, ktoś zaczął w jego kierunku strzelać. Kilka pocisków przedziurawiło
dach, kilka odbiło się od czerwonej cegły. Zajęczały rykoszety i Antek w prawdziwie
błyskawicznym tempie wycofał siQ z niezbyt bezpiecznego miejsca. Na podwórzu
przywitano go krzykiem:
" Po co tam wlazłeś?! Chcesz, \eby Niemcy spalili kamienicę? Pomyślą sobie, \e po dachu
łazi jakiś powstaniec, i zaczną tu strzelać z armat!
Michał skrzyknął chłopców i cała grupa odbyła pospieszną naradę. Trzeba było szybko
podjąć decyzję. Postanowiono, \e Lisowski i Gołąb spróbują nawiązać kontakt z
Chudzielcem". Gdyby wczoraj odbyła się normalna zbiórka, gdyby przyszedł na nią Ryś",
wiedzieliby na pewno, co dzisiaj mają robić, jakie ich czekają Zadania. Ale Ryś" nie dotarł i
nie dotarły \adne rozkazy, więc muszą teraz sami szukać jakiegoś rozwiązania.
204
Michał jest w lepszej sytuacji, bo nikt go nie pilnuje. Antek natomiast wydostaje się z
podwórza chyłkiem, przeciskając się przez dziurę w płocie. Wie, \e matka śledzi teraz ka\dy
jego krok, ale nie mo\e przecie\ pytać jej grzecznie o pozwolenie, bo po pierwsze trochę
mu wstyd kolegów, a po drugie na długie rozmowy z matką nie ma teraz czasu. Biegną
przez puste uliczki, na których nie ma ani Niemców, ani powstańców. Skracają sobie drogę
przez podwórza, gdzie w małych gromadkach skupili się ludzie nie bardzo wiedzący, co ze
sobą robić.
A przez cały czas ze wszystkich stron rozlegają się strzały, i chłopcom wydaje się, \e są w
samym środku wojny, \e tylko tych kilka marymonckich uliczek, przez które przebiegli, nie
podzieliło jeszcze wojennego losu. I oto ju\ są na Kamedułów. Przechodzą przez dziurawy
płot i wychylają się ostro\nie zza węgła domu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]