[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie. Przez dłuższy czas po rozwodzie zdawało
mi siÄ™, że jej nienawidzÄ™, ale potem i to mi prze­
szło. Po prostu każde z nas poślubiło swoje wy-
66
obrażenie, a nie rzeczywistą osobę, dlatego nasz
zwiÄ…zek nie miaÅ‚ szans. Nawet jeÅ›li ona byÅ‚a chci­
wa i samolubna, to moja wina, że tego w porę nie
zauważyłem. Wybaczyłem jej wszystko już dawno
temu.
- Jej wybaczyłeś rozpad waszego małżeństwa
- zauważyła Anna rozsądnie - ale przypuszczam,
że nie całkiem wybaczyłeś sobie.
Zdumiała go ta obserwacja, tak prosta i zarazem
trafna. Nikt jeszcze nigdy nie dostrzegł, jak bardzo
drÄ™czyÅ‚o go poczucie winy za swe nieudane maÅ‚­
żeństwo.
- Nie mieliście dzieci?
- Nie.
- No tak. Ja bardzo żaÅ‚owaÅ‚am, że nie zdąży­
liÅ›my... i nawet jeszcze teraz... - Anna uÅ›miech­
nęła siÄ™ smutno. - Mam, co prawda, chrzestnÄ… cór­
kÄ™, Beth. Mieszka tu, w Rye.
To go zaniepokoiło. Jeśli Anna miała tu rodzinę,
to z pewnością ktoś z jej bliskich niebawem się
u niej pojawi. MusiaÅ‚ przygotować siÄ™ na tÄ™ ewen­
tualność.
- Mam nadzieję, że nadal będzie jej tak dobrze
szło z tym sklepem. Prowadzi tu sklep razem ze
swą przyjaciółką, Kelly - ciągnęła Anna - i masę
czasu spędzają na bliższych i dalszych wyprawach
po towar. Od czasu do czasu im pomagam, ale ze
względu na inne obowiązki mniej, niż bym chciała.
67
Czyżby miała na myśli współpracę z Julianem
Coxem? Ward nadstawił uszu.
- Mhm... wiem, że jesteÅ› bardzo zajÄ™ta - przy­
znał dyplomatycznie.
Anna myślała z widocznym wysiłkiem.
- Tak? Och, Ward, ja nie wiem... nie mogÄ™ so­
bie przypomnieć.
W jej głosie pobrzmiewała panika.
- Doktor Bannerman powiedziaÅ‚, że ostatnie fa­
kty, które pamiętam, dotyczą tego weekendu przed
Wielkanocą, kiedy przyszła na mnie kolej, żeby
wydawać obiady dobroczynne...
Wyglądała na coraz bardziej przestraszoną
i Ward instynktownie przysunął się bliżej, chcąc
ją jakoś pocieszyć, ale zanim zdążył zrobić jakiś
gest, Anna pierwsza rzuciła mu się na szyję.
- Przytul mnie, Ward - poprosiła. - Wszystko
mi się miesza... Och, moja głowa...
- No to nie myśl.
- Mam nie myśleć? To co mam w takim razie
robić?
Pytanie jednak okazaÅ‚o siÄ™ zbyteczne, bo już ro­
biÅ‚a to, co chciaÅ‚a - caÅ‚owaÅ‚a go ze zdwojonÄ… na­
miętnością, tak że całe jego ciało oblało gorąco.
I znów puÅ›ciÅ‚y wszelkie bariery samokontroli. An­
na działała na niego jak żywioł, jak porywająca fala.
Pozornie łagodna i spokojna, kryła w sobie
wielki temperament.
68
To już nie był ich pierwszy raz i Ward wiedział,
jak ją pieścić, a Anna odwzajemniała pieszczoty
wiedziona bezbłędnym instynktem.
- Anno - wyszeptał chrapliwie, przyciągając ją
do siebie jeszcze bliżej. - Ty jesteś czarownicą,
wiesz o tym? Z nikim jeszcze tak się nie czułem...
Sprawiasz, że pragnę cię jak wariat.
- Jeśli ja jestem czarownicą, to ty czarodziejem
- odpowiedziała wśród uścisków, z trudem łapiąc
oddech. Seks z Ralphem byÅ‚ przyjemny i zadowa­
lający, ale w niczym nie przypominał tego, co
działo się teraz. Oczywiście wiedziała, czytała, że
tak bywa, ale nigdy jeszcze nie doświadczyła tego
sama... Tak jej się przynajmniej zdawało. Jak to
możliwe, że jej pamięć coÅ› takiego wyelimino­
wała?
Rozkosz była jak eksplozja, po której długo
wracali do rzeczywistości.
- JesteÅ› najwspanialsza... - zaczÄ…Å‚ Ward, kiedy
wreszcie mógÅ‚ dobyć z siebie gÅ‚os, lecz nie do­
kończył.
- Wciąż nie mogę uwierzyć w to, co się z nami
dzieje - wyszeptaÅ‚a Anna. - To jest takie cudow­
ne, jakby naprawdÄ™ spadÅ‚ na nas czar. Albo ra­
czej... błogosławieństwo.
BÅ‚ogosÅ‚awieÅ„stwo może Å‚atwo stać siÄ™ przekleÅ„­
stwem, przyszło Wardowi do głowy.
69
ByÅ‚ już chyba pózny ranek i należaÅ‚o zastano­
wić się, co dalej. Musiał załatwić formalności
w hotelu; zostawił tam wszystkie swoje rzeczy,
włącznie z maszynką do golenia, która bardzo by
mu siÄ™ teraz przydaÅ‚a. Aby wyjść, potrzebowaÅ‚ jed­
nak wystarczajÄ…co przekonujÄ…cego pretekstu.
Wymyślił, że wstanie i wyskoczy po gazetę,
a Anna mogÅ‚aby przez ten czas przygotować Å›nia­
danie.
- Pojadę z tobą - powiedziała.
Do tego nie mógł dopuścić.
- Nie, lekarz powiedział, że masz wypoczywać
- odpowiedział stanowczo. - Ja niedługo wrócę
i coÅ› razem zjemy...
- Właściwie... jaki dziś dzień? - zaniepokoiła
siÄ™ nagle.
- Niedziela.
- W takim razie nie musisz Å›pieszyć siÄ™ do pra­
cy. A gdzie ty pracujesz, Ward?
- Nie pracujÄ™ - odpowiedziaÅ‚. - JakiÅ› czas te­
mu sprzedaÅ‚em swojÄ… firmÄ™, teraz zajmujÄ™ siÄ™ do­
radztwem biznesowym, no i swoimi lokatami...
- Lokaty... to mi coÅ› przypomina - Anna
zmarszczyła czoło.
Ward czekał z zapartym tchem.
- Nie wiem... nie wiem... Czy przy tej okazji
poznaliÅ›my siÄ™? MiaÅ‚eÅ› mi doradzać, jak zainwes­
tować pieniądze?
70
Ward z trudem zachowaÅ‚ obojÄ™tny wyraz twa­
rzy. On miaÅ‚by jej doradzać, jak zainwestować pie­
niÄ…dze zdobyte drogÄ… oszustwa!
- Nic ci nie powiem. Pamiętasz...
- Tak, wiem... lekarz mówił, że pamięć ma mi
wrócić sama - zgodziła się Anna z rezygnacją. -
No to jedz już po tę gazetę. Aha, czy możesz kupić
też moją?
No, teraz zabiÅ‚a mi ćwieka. Ciekawe, jakÄ… ga­
zetę ona czyta, pomyślał Ward, wstając wreszcie
z łóżka.
ROZDZIAA SZÓSTY
Wymeldowanie siÄ™ i zabranie rzeczy z hotelu
trwało dłużej, niż przypuszczał, teraz więc Ward
chciał już jak najszybciej wracać do Anny, żeby
nie zdążyła nabrać żadnych podejrzeń.
Miał nadzieję, że gazeta, którą dla niej kupił,
okaże się właściwa; czytywała ją też jego matka.
Był już przy samochodzie, gdy jego uwagę
zwróciÅ‚o wielobarwne stoisko z kwiatami. Przy­
stanął, a energiczna sprzedawczyni zadbała, by nie
odszedł z niczym i po chwili już dzierżył w dłoni
imponujÄ…cy bukiet kremowych, liliowych i fiole­
towych kwiatów, szczodrze przybranych zielenią.
Nie wiedział, co prawda, jakie kwiaty lubi Anna,
ale ta wiązanka wyglądała i pachniała przepięknie.
Dopiero w drodze uÅ›wiadomiÅ‚ sobie, że obda­
rowywanie kwiatami kobiety, której rzekomo nie
lubi i którą gardzi, jest co najmniej zastanawiające.
Wytłumaczył sobie, że jest to gest, jakiego Anna
pewnie by oczekiwała, a przecież nie były to
w koÅ„cu czerwone róże, których wymowa jest jed­
noznaczna.
72
Anna pod jego nieobecność nie traciła czasu;
zdążyła wziąć prysznic, ubrała się w miękkie we-
łurowe spodnie i białą koszulę, po czym zeszła do
kuchni, by przygotować śniadanie.
Kiedy otworzyÅ‚a mu drzwi, uderzyÅ‚ go w noz­
drza miły zapach świeżo zmielonej kawy, a zaraz
potem delikatna woń perfum Anny.
- Kwiaty! Ach, Ward, jakie piÄ™kne! - wykrzyk­
nęła z zachwytem, odbierając od niego bukiet.
- WybraÅ‚eÅ› moje ulubione... - W oczach za­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl